niedziela, 19 lipca 2009

Chcesz zobaczyć zombie? Jedź do Kanady!

Uff, czas leci niesamowicie szybko. Tyle podczas ostatniego wpisu naobiecywałem i niestety znów będę musiał odgrzewać bezlitośnie zacierane wspomnienia, niczym zamrożone „na zaś” babcine kotlety. Ale cała noc przede mną…

Kilka kilometrów od miejsca w którym się znajduję na północ, tj. w Windsor Downtown, odbywa się właśnie „rewia mody”, lans w wersji MEGA (tak jak wszystko tutaj w wielkiej – czasami, aż ciężkostrawnej – skali). Nie mam na myśli SUPER-MEGA, ociekającego złotem i brylantami murzyńskiego lansu znanego z wszechobecnych teledysków pseudo-rapowych. Tamten jeszcze jest do zniesienia, ma swój „zabawny” klimat – dotyczy zupełnie nieznanych nam – europejczykom środowisk (tamten ma miejsce akurat kilkadziesiąt km od miejsca z którego piszę, niewykluczone, że może w tym roku uda mi się go również opisać). Wróćmy jednak do meritum – lans w wersji MEGA, czyli ten kanadyjski, jest równie MEGA trudny do zniesienia. Podczas jednego wieczoru moje zmysły estetyczne zostały doszczętnie zmasakrowane. To co zobaczyłem oczywiście zdarza się w Europie. Idąc na wiejską potańcówkę do najpopularniejszej remizy we wsi, musi być przygotowani na takie widoki. Ale mogę się założyć, że nawet i tam nie występują one w tak toksycznie intensywnym natężeniu jak tu – w dobrze rozwiniętym, ponad 200 tys. mieście. 

Na początek należało by naświetlić dokładnie całą sytuację. Jak już stali, poprzednio-roczni czytelnicy wiedzą, w Kanadzie alkohol można kupić mając tylko (sic!) 19 lat. W USA granica ta jest nieco wyższa – 21 lat. Dlatego też do Windsor, oddalonego o kilka kilometrów od prawie 900 tys. Detroit ściąga tamtejsza – niepełnoletnia, niezaznajomiona z alkoholem i imprezami młodzież. Nie chcę oczywiście narzekać na gust Kanadyjczyków, bo wbrew wcześniej nakreślonym pozorom, nie o nich jest ten artykuł. Kompletny brak gustu zarzucę po raz kolejny Amerykanom, gdyż to oni stanowią ponad połowę imprezującej tu młodzieży.

Jeżeli chodzi o męski ubiór to nie ma za bardzo do czego się przyczepić. Pojawia się tu znany w Europie standard – koszula z kołnierzem, często zabawnie rozpięta na klacie, bądź też jakiś „odjazdowy” T-shirt. Do tego jeansy + adidasy, albo półbuty. Gdzie-niegdzie można dostrzec młodzieńca przechadzającego się w obciachowym kowbojskim kapeluszu, bądź też w białych, opiętych jeansach. Da się to jednak przełknąć. Gorzej jest z tzw. płcią piękną (tego wieczoru miałem wielkie wątpliwości w stosunku do prawdziwości tej nazwy). Czułem się… nie jak bym wszedł do burdelu… Nie! Czułem się tak jak by burdel wyszedł w moją stronę, wyszedł na ulicę! Wszędzie ufryzowane w jednakowy sposób kobiety – najczęściej, długie, proste, przefarbowane na jasny blond włosy. Do tego jednakowy strój – krótka opięta mini, w mocno dającym po oczach kolorze z dowolnie dobraną, obcisłą bezlitośnie – górą. I oczywiście obuwie na maksymalnie wysokim obcasie. Pewnie co niektóry facet po takim opisie określił by to miejsce jako raj na ziemi. Jednak muszę wtrącić małe sprostowanie. Po pierwsze – tutejsze kobiety nie są przyzwyczajone do tak ekstremalnego obuwia. Na co dzień chodzą w wygodnych, sportowych butach. Ich chód przypomina poruszanie się zombie, a w najlepszym wypadku chodzenie po lodzie. Dlatego koło 3-4 AM wszystkie imprezowiczki, nie mogąc ujarzmić już swego obuwia, wracają do domu na boso. Do tego dochodzi skutek tutejszej fastfoodowej dietki – czyli urocze wałeczki wydobywające się spod wspomnianych topów. Nadal ktoś chce obejrzeć ten „raj”? Nie sądzę…

Wrażenia potęguje alkohol, który wypijany mimo zabójczych cen (np. średnio 7$ za 0,5l tutejszego, sikowatego piwa, tj. 19PLN), w dużych, często za dużych ilościach doprowadza do naprawdę zabawnych scen. Zobaczyć bójkę na ulicy to normalka. W Polsce co prawda też, ale tutaj niemal każda ma poważne konsekwencje. Jeżeli do czegoś takiego dojdzie – mamy obok rewii mody pokaz działania tutejszej policji. A jest na co popatrzeć, bo kanadyjscy funkcjonariusze są bardzo przyzwoicie wyekwipowani.




Tutejsze kwoty są jednak dla tubylców do przeżycia, gdyż minimalna stawka godzinowa w Kanadzie wynosi 9$. Dlatego pracujący student może czasami sobie na takie szaleństwo bez obaw pozwolić.

Ponieważ niestety nie posiadam żadnych zdjęć z opisanej nocnej wyprawy do downtown załączę na osłodę kilka radiowozów tutejszej policji.




Komentarze (3):

19 lipca 2009 19:11 , Anonymous Anonimowy pisze...

Masz coś do wałeczków?

 
22 lipca 2009 14:41 , Anonymous Anonimowy pisze...

właśnie ?!?!

 
22 lipca 2009 17:58 , Blogger ratajczyk pisze...

Oczywiście, że nie mam nic do wałeczków. Jedynie uważam, że eksponowanie ich w ten sposób nie jest najlepszym pomysłem. :P

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna