Znów jestem niepełnoletni!
Moje ostatnie opóźnienie w dodawaniu postów, mogę usprawiedliwić tylko jednym - coraz trudniej jest mi pisać, gdyż z dnia na dzień wsiąkam głębiej w tutejsze środowisko. Nie dostrzegam już tak wyraźnie różnic. Rzeczy które początkowo mnie zaskakiwały i szokowały, dzisiaj są już "normalką". Do tego doszło pewne zniechęcenie wywodzące się z zaległości w publikowaniu informacji, a następnie natłok tych bieżących. No ale cóż, trzeba się wziąć za siebie i trochę podgonić...
Po prawie rocznej pełnoletniości, trudno jest się pogodzić z tym, że kelner nie chce podać ci piwa. Tak, po przylocie do Kanady znów jestem niepełnoletni. Niestety po raz kolejny okazało się, że urodziłem się o miesiąc za późno. Oczywiście, niepicie piwa przez miesiąc w miejscu publicznym nie jest tragedią. Tragedia pojawia się dopiero w innym miejscu. W Kanadzie osoba niepełnoletnia (niemająca ukończonych 19-tu lat życia) ma małe szanse nawet na wejście do klubu. Najgorsze jest też to, iż tutejsi właściciele bardzo przestrzegają tych zasad. Musiałem się bardzo nagimnastykować by ubiegłotygodniowy "clubbing" można było uznać za udany. Uff, błogosławiona różnica między Ameryką, a Europą w zapisie dat. W zasadzie, patrząc na to co dzieje się w polskich klubach - pełnych spitych, roznegliżowanych małolat w stylu słynnej Roksany z YouTube'a - można powiedzieć, że takie zasady są pozytywne. Niestety w praktyce system ten ma również spore minusy. Młodzież w wieku odpowiadającym polskiemu gimnazjum i liceum, nie ma za bardzo co ze sobą zrobić. Większość idzie albo do centrum handlowego, albo na fast-food, bądź też leży przed telewizorem popijając cukier ze smakowym syropem (czyt. napoje typu POP np. Coca-Cola). Stąd też bierze się nadwaga u dzieci. Oczywiście nie uważam, że gdyby kluby były czynne dla wszystkich, młodzież schudła by, bądź też zmieniła niezdrowy tryb życia. Na pewno zachęciło by to trochę do przemieszczania się, w końcu Down Town jest trochę większym obszarem niż centrum handlowe pełne ruchomych schodów, bądź drogi między kanapą, a lodówką. Kolejnym minusem "klubów dla pełnoletnich" są dzikie stada młodzieży w piątkowe popołudnia buszujące po lokalnych galeriach handlowych. Osoba, która zazwyczaj robi zakupy w innym terminie, może czuć się co najmniej nieswojo.
Dodatkowo, po przekroczeniu tej magicznej cyfry 19, dużo osób dostaje głupawki. Nagle to, co było zakazanym owocem przez dobre kilka lat, staje się dostępne. Ludzie zaczynają, nie znając swojego organizmu, w dużych ilościach pić alkohol, co często kończy się późniejszym sprzątaniem posadzki w knajpie. Chyba w tej materii nigdy nie znajdzie się złotego środka...
Kolejnym tematem, który chciałbym poruszyć jest dwujęzyczność Kanady. Wszelkie informacje muszą być zapisane w dwóch językach - angielskim i francuskim. Co prawda tylko 20% Kanadyjczyków posługuje się francuskim, jednak w szkołach nauczanie tego języka jest obowiązkowe. Obowiązkowa dwujęzyczność powoduje różnego rodzaju absurdalne sytuacje - np. ulotka zawierająca instrukcje dawkowania leku po rozwinięciu zajmuje pas startowy małego aeroklubu, a na opakowaniach produktów widnieją zupełnie inne (nie tylko językowe) logo z nazwą.
Od paru lat zarówno w Kanadzie, jak i USA panuje moda na kupowanie wszelkich rzeczy "Organic". Wszystko zaczęło się od pożywienia. Niestety produkcja masowa rozwinęła się do tego stopnia, iż produkty spożywcze, które możemy kupić w sklepie, nie tylko nie są zdrowe, ale w większości mogą zaszkodzić. Ludzie nie chcący wkładać do swoich koszyków ziemniaka-mordercy, poszukiwali produktów, które chociaż w części wyrosły, bądź też zostały przerobione w sposób naturalny. W tym momencie ktoś bardzo przedsiębiorczy wymyślił nadawanie, dziś wszechobecnej, etykiety "Organic". Idąc do sklepu możemy kupić w zasadzie wszystko oznaczonego tym jakże poszukiwanym słowem. Począwszy od warzyw, po sery, płatki, nasiona ogrodnicze, a nawet i bawełnę. Czyż nie lepiej mieć Organic T-shirt? Niestety muszę sam po sobie potwierdzić, że tutejsze jedzenie nie jest najlepsze. A jedząc w przyzwoitej restauracji w centrum, często zjadamy "ciekawsze" rzeczy, niż w wietnamskiej budce na pobrzeżach Warszawy.
Tym optymistycznym akcentem zakończę mój dzisiejszy post. Zostaje mi tylko odkurzyć igloo, zastawić sidła na "nie-organic" ziemniaka-mordercę, który to niechcący wyrwał sie ze spiżarni i pojechać do Windsorskiego Down Town!


Komentarze (1):
Widzisz,los dał Ci wielką szansę,w sumie jedyną,aby powrócić do 'utraconego' dzieciństwa. Musi to być niesamowite uczucie. I nie wydaje mi się,żeby Twój 7 października był pechem. Raczej doszukiwałabym się w tym szczęścia. Czas ma bowiem to do siebie,że nigdy się nie cofa i kiedy jakiś okres życia człowiek ma już za sobą,to nie da rady do niego wrócić w żaden sposób. Często słyszymy od naszych rodziców, dziadków: 'Chciałbbym/chciałabym być w Twoim wieku'. A Ty masz szansę spojrzeć na swoje 'dziecinstwo' z perspektywy czasu. Odrzucić na jakiś czas odpowiedzialność jaką daje pełnoletność i znów poczuć się dzieckiem. Chociaż szczerze mówiąc wiele rówieśników (zarówno Twoich,jak i moich) ciągnie raczej pęd ku dorosłości,niż chęć jak najdłuższego korzystania z ciepłego, wygodnego kokonu, którym jest komfort bycia dzieckiem.
Magiczna cyfra 19,a u nas 18, moze być powodem do głupawki,ale wydaje mi się,że wszystko zależy od wychowania. Z praktyki wiemy,że im bardziej naciskamy na mokre mydło,tym trudniej nam utrzymać je w dłoniach. I dlatego może tak restrykcyjne zasady są nie do końca dobre dla rozwoju psychicznego dzieci, jednak należy pamiętać o wyżej wspomnianej Roksanie z jutiuba, która jest niezaprzeczalnym przykładem na to,że dziecka nie da dobrze wychować się bezstresowo.
Co do wszechobecnych produktów 'zielonych', to moda ta pojawiła się również w naszym kraju. I w 99 procentach można postawić znak równości między nią,a modą na produkty light,które są zwyczajnym chwytem reklamowym. Tak samo jak niskosłodzone dżemy,które zamiast 'paskudnie tuczącego i okropnie niezdrowego cukru' zawierają milutki i nic nie szkodzący aspratam :D.
Nie znaczy to oczywiście,że wszystkie te produkty posiadają tylko znaczącą etykietkę,a nic wartościowego w środku, gdyż przecież przepisy (przynajmniej Europejskie) nakazują podanie składu na opakowaniu. PRAWDZIWEGO składu i z rodzicielskich źródeł wiem,że jest to raczej przestrzegane.
Racją jest też,że na rynek trafiło wiele cudownych produktów,gdzie zamiast tłuszczu występują lipidy,które bez wątpienia są bardziej fotogeniczne :).
(Tak apropos żywności,to polecam nowe zupki 'Jak u mamy' oraz nowe ' Pomysły na...' ;) )
Kilka słów o Pellierze i kończę pisaninę.
Otóż, wiele produktów uchodzących w naszym kraju za 'produkty luksusowe' jest poza granicami na dolnych półkach w supermarkecie. I nie jest tak od dziś, warto wspomnieć chociażby puszki mięsne z dawnych czasów,które tak pieczołowicie dostawaliśmy do naszych pustych sklepów, i które w efekcie okazały się niewybrednym żartem pod postacią puszek z psią/kocią karmą. Ale to już taki skrajny przykład.
Taką samą zależność można dostrzec w koncernach odzieżowych. Chociażby sieć sklepów H&M w Polsce kojarzona jest głównie z klasą średnią, podczas gdy Marc by Marc Jacobs z klasą raczje wyższą. Poza granicami kraju (chociażby we Francji) H&M to masówka,a Marc by Marc Jacobs jest chlebem powszednim dla ludzi o średnich zarobkach. Wszystko zależy od stopnia rozwinięcia państwa.
Tak samo z kawiorem i pralinkami. U nas są zaliczane raczej do towarów niecodziennych,podczas gdy każdy szanujący się Francuz zaczyna dzień od pralinki i kawy,a każdy szanujący się Rosjanin kończy dzień na kawiorze i szampanie.
Pozdrawiam,
Partnerka Studniówkowa :)
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna